Foto: Maria Jarzyna
Muzyka Yarona Hermana ma tę właściwość, że zapada w pamięć i duszę, głęboko porusza. Pianista ten potrafi mocno skupić uwagę słuchacza na dźwiękach, które wychodzą spod jego palców, zwłaszcza kiedy przed występem zawiadamia, że nie wie dokładnie, co będzie teraz grał. To kompozycja w czasie rzeczywistym. Yaron – intelektualista o wspaniałym poczuciu humoru, wreszcie, po prostu człowiek z niesamowicie otwartym umysłem. Nasza rozmowa odbyła się po jego solowym koncercie na Palm Jazz Festiwal w Gliwicach.
Jak często grywasz we Wschodniej Europie?
Bardzo często gram w Polsce. Był taki rok, że grałem tutaj co miesiąc i to z różnymi projektami: solo, ze swoim triem, duet z Adamem Bałdychem. Po raz pierwszy, jeżeli dobrze pamiętam, znalazłem się w Kaliszu na Festiwalu Fortepianowym, potem był Gdańsk, Bielsko-Biała no i dalej dużo innych polskich miast. Jeśli chodzi o inne kraje Europy Wschodniej to grałem w Czechach – w Brnie i Pradze. Grałem też kilka razy w Moskwie. Nigdy niestety nie grałem na Ukrainie i Białorusi, chociaż moja rodzina pochodzi z tych krajów – dziadek ze strony matki z Białorusi, a ze strony ojca z Ukrainy.
Gdzie lubisz grać najbardziej? Masz jakieś ulubione miejsce?
Hmmm…trudno powiedzieć. Nie mam ulubionych miejsc, raczej ulubione sytuacje, okoliczności w których przyjemnie mi grać. Naprawdę dobry koncert dla mnie opiera się na kilku ważnych czynnikach: dobry instrument, dobry dźwięk i publiczność o otwartym umyśle; kiedy ludzie niczego nie oczekują, swobodnie komunikują się wzajemnie, odbierają muzykę w naturalny sposób. Takie sytuacje mogą zdarzać się w każdym miejscu. Najważniejsza jest dobra energia którą otrzymuję od publiczności, bo potrafi załagodzić nawet beznadziejny instrument, czy dźwięk.
Kiedy odbył się Twój pierwszy koncert? Kto Cię wtedy słuchał?
To bardzo śmieszna historia. Wiesz, zacząłem grać na fortepianie naprawdę późno, kiedy miałem 16 lat. Już po sześciu miesiącach zacząłem mniej więcej normalnie grać, jeszcze nie dobrze, ale można powiedzieć, że OK. Mój nauczyciel postanowił: „Dobrze, że ćwiczysz sześć godzin dziennie ale oprócz tego że ćwiczysz sam to jeszcze musisz ćwiczyć przed publicznością”. Przeszedłem się więc po różnych lokalach w Tel Awiwie. Pierwszym, do którego trafiłem był Art Lesson, gdzie młodzi artyści rysowali z natury. Była tam też muzyka, czy to dla atmosfery, czy żeby zainspirować tych przyszłych malarzy. Nie było tam wtedy pianina, tylko mały keyboard, który był naprawdę bardzo zły. Powiedzieli mi, że nie chcą występów solo, tylko z zespołem. Zgodziłem się i zwerbowałem swoich przyjaciół – gitarzystę i perkusistę. Nie mieliśmy żadnych prób, bo nie starczyło nam na to czasu i musiałem jakoś to przeżyć. To był bardzo dziwaczny koncert szczególne z tego powodu, że był to jedyny raz, kiedy na moim występie była obecna naga kobieta. Przyszedłem na swój pierwszy w życiu gig, byłem wstrząśnięty i tutaj nagle widzę przed sobą ogromną i absolutnie nagą modelkę. Starałem się nie patrzeć na nią, ale to było trudne (śmiech). Mój nauczyciel siedział w pierwszym rzędzie z notatnikiem. Zanim zacząłem grać uśmiechnął się: „O, no to powodzenia, będę zapisywać wszystkie twoje błędy”. Takie miałem okropne pierwsze doświadczenie (śmiech).
Ale to niesamowite, że po sześciu miesiącach zajęć z muzyką potrafiłeś już zagrać koncert jako pianista jazzowy!
Tak, rozwijałem się według ciekawej metodologii, która jest połączeniem wiedzy z różnych źródeł. Mój nauczyciel miał bardzo matematyczne podejście do muzyki, bazował na ideach Josepha Schillingera, który był nauczycielem Gershwina. Wiesz, że Gershwin napisał Porgy i Bess jako ćwiczenie dla Schillingera?
Hm…niezłe ćwiczenie
Tak, niezłe (śmiech). Ten system edukacyjny jest bardzo zorganizowany, cały czas musiałem robić bardzo konkretne rzeczy, początkowo nawet nie musiałem zastanawiać się nad tym, co robię. Ciekawy moment w tym systemie to psychologiczne podejście, akcent był położony na rozwój osobowości. Od samego początku mój nauczyciel bardzo wyraźnie ustalił związek między tym kim byłem jako młody człowiek, ze swoją rodzinną historią, uwzględniając moje strachy i marzenia, jakieś rzeczy które powstrzymywały moją kreatywność, uporządkował cały ten bałagan w mojej głowie. On znalazł sposób na przezwyciężenie moich problemów, bo na samym początku miałem bardzo negatywny głos w głowie, który mówił, że mi się nie uda, zwłaszcza kiedy słuchałem wspaniałych pianistów, którzy niesamowicie grają i tutaj ja, który nie potrafi zagrać nawet jakiejś skali. Mój nauczyciel nauczył mnie jak pozbyć się tego głosu, dał mi pewność siebie.
Czy są jeszcze jacyś uczniowie Twojego nauczyciela, którym udało się rozwinąć się tak bardzo jak Tobie?
Tak, sporo. Chociażby Avishai Cohen – trębacz, Shai Maestro, Omer Klein.
W swojej muzyce łączysz różne muzyczne wpływy: jazz, minimalism, folk, modern music. Jak udaje Ci się równoważyć różne style w Twojej grze?
Nie myślę o muzyce w kategoriach stylu, myślę o muzyce jako o ekspresji. Style to różne sposoby do wyrażenia tych samych rzeczy. Staram koncentrować się na istocie muzyki i wykorzystuję te narzędzia, które dają mi różne style by wyrazić to, co chcę.
To wymaga sporej wiedzy teoretycznej
Przyznaję, jestem nerdem. Lubię dużo czytać, badać i odkrywać, spędzam na tym długie godziny. Kiedy zacząłem interesować się fortepianem, przeczytałem wszystkie możliwe książki o fortepianie, wywiady z Claudio Arrau, Wilhelmem Kempffem, Sztukę Pianistyczną Neuhausa, i wiele innych. To zależy od tego, czego potrzebuję w tej czy innej chwili. Myślę, że muzycy często zamykają się w jednej kategorii, którą uważają za dobrą, zapominają jednak, że istnieje cały muzyczny świat, różne typy myślenia o muzyce, które są bardzo piękne.
Stworzyłeś własną teorię kompozycji w czasie rzeczywistym. Co stanowi podstawę dla tej teorii?
Wychodzi się głównie z teorii mojego nauczyciela Ophera Brayera, właśnie to on namówił mnie do rozwinięcia swojej własnej teorii. Najbardziej interesowała mnie kwestia rozwoju kreatywności, bo nienawidziłem się powtarzać, a czułem, że to robię. Zbeształem siebie za to. Zacząłem więc szukać drogi, w jaki sposób mogę manipulować i kierować materiałem muzycznym w swoich rękach, żeby każdego razu brzmiał na nowo i żeby ta nowość była nieskończona. Zacząłem wymyślać różne kombinację, ten proces jest podobny do gry, dla mnie to cały czas zabawa.
Czy możemy gdzieś przeczytać zasady Twojej teorii?
Na razie jeszcze nie, ale planuję napisać książkę. Teraz po prostu nie wystarcza mi na to czasu.
Mówisz o nieskończonej kreatywności. Uważasz, że to jest naprawdę możliwe?
Dlaczego nie? Pytanie brzmi: jak definiujemy kreatywność? Często myślimy że kiedy muzyk wymyślił nową melodię to już jest kreatywny. Chodzi raczej o umiejętność. Dla mnie kreatywność to najpierw ekspresja. Możesz opowiadać jedną i tę samą historię na różne sposoby, ale dlaczego nie opowiadać różnych historii? To właśnie znaczy kreatywność.
Jakimi kryteriami kierujesz się przy wyborze środków, żeby kompozycja w czasie rzeczywistym zawsze wypadała dobrze? To niebezpieczna sprawa. Wychodzisz na scenę nie wiedząc, co teraz zagrasz, wszystko rodzi się tu i teraz. A co jak czujesz się źle, lub nie masz nastroju?
Gram na scenie już ponad 20 lat i czasami gram w cudownym nastroju, czuję się najszczęśliwszy na świecie, i chcę po prostu to robić, a czasami mam wrażenie, że umieram. Jednak jeśli jesteś otwarty na to co robisz, coś zawsze wyjdzie. To nie polega tylko na Tobie. Nie możemy wszystkiego kontrolować, trzeba umieć oderwać się od siebie.
Czyli granie jest jak medytacja?
Tak, to podobny stan. Tak samo jak w medytacji, ważne jest żeby nie przerywać procesu, bo będzie tylko gorzej. Musisz nauczyć się obserwować, po prostu patrzeć jak obok mija pociąg, nie próbować oceniać, osądzać, nie identyfikować się z tym, co się dzieje. W momencie kiedy zaczynam identyfikować się z tym, co gram, następuje koniec. Muszę cały czas być odpowiedzialnym obserwatorem.
Jeden z Twoich utworów nazywa się „Paluszki”, czy ten utwór ma jakąś szczególną historię?
O, no to kolejna zabawna historia (śmiech). Grałem wtedy w Warszawie i utknąłem się na lotnisku na cztery dni, ponieważ wszystkie loty były skasowane z powodu mgły. To był grudzień. Nie było nic widać już na odległość pięciu metrów. Cały czas byłem w hotelu i jadłem „Paluszki”, bo to jedyne co znalazłem w mini-barze mojego hotelu. Komponowałem więc w towarzystwie tych „Paluszków”, byli moim antydepresantem. Nie miałem wtedy pojęcia, że “Paluszki” znaczą tyle co palce, myślałem że to jedzenie (śmiech).
Masz swoją receptę na to, jak sprawić by proces edukacji muzycznej stał się bardziej efektywny i przyjemny?
O tak, mam! Od trzech lat jestem dyrektorem muzycznym Montreux Jazz Academy i eksperymentuję z bardzo zdolnymi studentami, które nie potrzebują żadnych wskazówek dotyczących gry na instrumencie. Co ciekawe, na każdym poziomie edukacji muzycznej istnieje wiele aspektów pracy nie tyle nad elementami technicznymi, ale nad psychologicznymi właściwościami każdego z uczniów. Nie trzeba aż tak dużo czasu poświęcać na doskonalenie techniki, myśleć o poszerzeniu repertuaru. Myślę, że dla każdego, kto chce dokonać postępu w czymkolwiek, a szczególnie w muzyce, ważna jest nauka pracy nad samym sobą, trzeba wiedzieć, jak przygotować się mentalnie, żeby dobrnąć do tego miejsca, gdzie tworzy się muzyka. Muzyka to przeżycie, które ma w sobie coś nieokreślonego i trzeba nauczyć się nawiązywać łączność z tą nieokreślonością. Młodych muzyków natomiast często fascynują wykonawcy którzy szybko grają jakieś solo, ale co to znaczy? Jaki to ma sens? Technika jest potrzebna do tego, by wyrazić sens muzyki, ale sama technika nie wystarczy do tego by grać dobrze. Jeżeli oni to zrozumieją, to będą szukać instrumentów umożliwiających dostęp do wyrażania tego znaczenia. Nawet gdy ćwiczysz, musisz to robić z myślą o istocie muzyki. Oglądałaś film Panda Kung-Fu?
Taaak, jasne
Ja ćwiczę w taki sam sposób, więcej oczekiwania i szybkości myślenia, mniej siły. Nazywam to Kung-Fu Piano. Musisz żyć w tych interwałach które grasz, między tymi nutami, bo cały świat kryje się między każdym palcem, Palu-u-uszkiem (śmiech). To jest intencja, energia, masz nauczyć to odczuwać. A kiedy rozumiesz już mikrokosmos możesz kierować się ku makrokosmosowi.
Jaki Twój ulubiony dźwięk?
Absolutna cisza.
Ale nie ma czegoś takiego jak absolutna cisza
Właśnie, dlatego to jest mój ulubiony Dźwięk
Kim chciałbyś zostać gdybyś nie był związany z muzyką?
Nie wiem, może gangsterem (śmiech). Żartuję, chciałem być koszykarzem, niestety jestem za niski. Czasami zadaję sobie to pytanie, jeżeli coś się zdarzy, czym będę się zajmował, myślę że jakoś poradzę sobie, może otworzę restaurację (śmiech)
Czy są jakieś dzieła sztuki, książki, które Cię zmieniły?
Tak, wiele, na przykład Biblia.
Wyobraź sobie sytuację: przybywasz na obcą planetę, której mieszkańcy nigdy w życiu nie słyszeli muzyki. Masz możliwość zagrania jednej kompozycji. Co to byłby za utwór?
Zagrałbym coś bardzo prostego. Pierwsze Preludium Bacha. Tak, coś obiektywnego, matematycznego, wspaniałego jak Bach.
Co najbardziej lubisz w swojej profesji?
Podoba mi się, że w tej profesji nie ma zbyt dużo profesji. To bardziej pasja