emiter zapowiada wydanie nowej płyty. Krążek pt. Sinus Balticus pojawi się 24 października 2017. To 5 oryginalnych kompozycji w stylu ambient trwających niecałe 40 minut. Oto jak sam Autor charakteryzuje styl muzyki:
“Płyta odnosi się do geograficznej i metaforycznej „przestrzeni” północy i Morza Bałtyckiego. Inspirowana krajobrazem i pejzażem dźwiękowym. To miejsce na styku lądu i morza, stanu kiedy spoglądamy daleko i widzimy wodę aż po horyzont. Obraz morza, jego nieustanny ruch rezonuje: uwalniają się myśli, otwiera się wyobraźnia. Ten archaiczny ruch wody i słowa takie jak „głębia”, „toń” niosą legendy, historie i mity, być może kryją w głębinach nieznane istoty i stwory. Staram się odnaleźć przez język muzyki wyjątkową atmosferę północy”.
emiter (Marcin Dymiter) – polski muzyk, improwizator, sound artysta, producent muzyczny.
Główny obszar zainteresowań emitera to elektronika i muzyka improwizowana. Artysta tworzy instalacje dźwiękowe, słuchowiska radiowe, muzykę do filmów, spektakli, wystaw. Prowadzi autorskie warsztaty dźwiękowe. Jest twórcą map dźwiękowych, serii płyt “Pocztówki dźwiękowe”, projektu Field Notes. W 2009 roku stworzył Tracklistę – edukacyjną formę audio łączącą dj set z rodzajem wykładu, która służy popularyzacji muzyki eksperymentalnej. Każdy z uczestników tego wydarzenia otrzymuje listę prezentowanych utworów z podstawową informacją o twórcach i linkami internetowymi, gdzie można znaleźć więcej informacji. Wraz z Marcinem Różycem wydał książkę “Dźwięki i Szwy”, która jest kontynuacją cyklu wydarzeń (dj setów, wykładów, warsztatów, koncertów) skupionych wokół muzyki i mody.
Razem z Andrzejem Saczewą rozmawialiśmy z Artystą o problemach, z którymi obecnie zmaga się muzyka eksperymentalna i dowiedzieliśmy się, jak radzi sobie z jej popularyzacją.
Swego czasu to Miles Davis walczył o to, żeby muzyka czarnych była częścią programu edukacyjnego w szkołach. Czy Twój projekt edukacyjny Tracklista ma na celu wprowadzić muzykę niszową i eksperymentalną do akademii muzycznych?
To, co ja proponuję nie wpisuje się w żaden „oficjalny” trend edukacji, nie jest to tylko dla muzykologów. Myślę, że edukacja akademicka idzie dość mocno wytyczonym tropem. Mało w niej autorefleksji związanych z edukacją i z rzeczami, które się dzieją tu i teraz. Za odkrywcze uważa się fakt, że wprowadza się klasę jazzu na akademii muzycznej, ale muzyka się rozwinęła dużo szerzej. Brakuje także elementarnych informacji w edukacji szkolnej. Tam muzyka awangardowa i eksperymentalna w ogóle nie jest obecna, albo pojawia się jako żart: np. „John Cage zrobił utwór 4’33, w którym nic nie było słychać”, zakłada się, że to ma być śmieszne. Natomiast bez pogłębionej refleksji przepaść między odbiorem muzyki, która powstaje, a możliwościami odbiorczymi bardzo się pogłębia. Tracklista jest oddolną próbą rozszerzenia możliwości spotkań ludzi z muzyką; chodzi o to żeby myśleć o niej, rozmawiać i przede wszystkim słuchać razem.
Jaka jest reakcja odbiorców na Tracklistę?
Wydaję mi się, że dobra. Prowadzę Tracklistę od 8 lat i ona zmienia się razem ze mną. Na samym początku to miało charakter bardziej „audycji”, ale z czasem sięgnąłem po inne media, po dokumenty, archiwa, koncerty i w pewnym momencie stało się to mocno połączone z audiowizualnością. To wynika też z tego, że widziałem u ludzi rodzaj zmęczenia albo braku możliwości skoncentrowania się tylko na dźwięku. Więc czasami mówię więcej, komentuję, cytuję, czytam, a czasami więcej słuchamy. Na te wykłady przychodzą ludzie, którzy chcą zadać sobie trud dotarcia do jakiegoś materiału albo do zrozumienia jakiejś kompozycji. Są otwarci na proces. Swoją rolę tutaj widzę jako moderatora pewnego zjawiska, to nie ma mieć charakteru akademickiego wykładu. Staram się łączyć różne jakości, trochę humoru, trochę dystansu, trochę dialogu. Tracklista jest otwarta na dane środowisko ludzi, którzy przychodzą; oni też rezonują, wypełniają uwagą lub brakiem uwagi, zainteresowaniem, też czymś pozytywnym, co dla mnie jest szalenie ważne.
Czy studenci Akademii muzycznych przychodzą na Twoje wykłady?
Ciekawe, że akurat ich jest najmniej, ale często przychodzą kulturoznawcy, architekci, studenci akademii sztuki.
koncert w teatrze w oknie 2 from kara kata on Vimeo.
Jak myślisz dlaczego odkrycia Cage’a, Stockhausena i innych pionierów muzyki współczesnej, którzy nie byli do końca poznani i przyjęci nawet przez środowisko akademickie, znaleźli swoich odbiorców w muzyce rozrywkowej?
Dzięki umiejętności Cage’a, czyli kontaktowania się z ludźmi bez barier. Myślę, że dla niego nie było w ogóle istotne, czy słuchają go studenci muzykologii i kompozycji, czy ludzie słuchający bluesa i muzyki folk. Chodziło bardziej o otwarcie się na treści i na te rzeczy, które na dany czas były chyba zaskakujące dla wszystkich. Co ciekawe, oni wszyscy – mam na myśli komozytorów takich jak Cage, być może z braku słuchaczy, w dość konserwatywnym środowisku, otwierali się na zupełnie innych ludzi. To były działania często połączone z ruchem, tańcem, ta muzyka też służyła czasami innej formie sztuki, na przykład eksperyment Cage’a One, który jest pracą ze światłem i dźwiękiem – otwiera wizję jego jako twórcy. Ale Cage praktycznie przez większość życia borykał się z bardzo prostymi problemami, w tym finansowymi, brakiem zatrudnienia, pracy. Wszystko zdarzyło się później, kiedy miał już swoje lata i jego odkrycia mimo to, że miały światową skalę, wcale radyklanie nie wpływały na zmianę statusu tego artysty. Drugie pokolenie kompozytorów awangardowych miało już łatwiejsze życie.
Czym według Ciebie awangarda jest dziś?
W perspektywie terminologicznej awangarda jest skończonym kierunkiem w muzyce, ale z drugiej strony awangarda to jest coś, co jest z przodu, to co przed nami. Uważam, że dziś awangarda nie jest do końca odkryta i może nie pochodzić z krajów, do których przyzwyczailiśmy się w myśleniu jako „kolebkach” awangardy; być może teraz awangarda powstaje w Laosie albo gdzieś w zupełnie innym miejscu na świecie. Często w Europie sposób myślenia o muzyce jest wyrazem pewnego światopoglądu. Kompletnie nie wiemy niczego o muzyce z różnych części świata, a tam wszystkie znane nam kierunki też się dzieją. Mam rockową płytę z Iranu sprzed rewolucji religijnej, muzykę powstałą na chwilę przed tym, jak państwo stało się państwem religijnym. I tam są niesamowite rzeczy. Muzyka z Persji, czy to co się dzieje w kontynencie afrykańskim, to są dla mnie rzeczy na lata studiowania. Z tego wynikają też ciekawe elementy fascynacji. Na przykład Steve Reich, który kontemplując, studiując afrykańskie formy polirytmiczne, muzykę polinezyjską czy też z Azji Południowej, wytwarza materiał do muzyki minimal. Redukując materiał dźwiękowy – stworzył komunikaty bardzo zaskakujące w muzyce europejskiej. Ale gdyby koncert Reicha Drumming był prezentowany w jakimś miejscu w Afryce czy Azji, to nie byłoby to w ogóle zaskakujące. Muzyka otwiera, unaocznia nam te wszystkie przepaści i różnice w myśleniu o świecie i o kulturze.
Co uważasz za najbardziej paradoksalną rzecz w polskiej edukacji muzycznej?
Mimo różnych starań kierunków otwierania się na muzykę, najmniej wiemy o muzyce sąsiadów. O muzyce czeskiej, słowackiej, ukraińskiej, białoruskiej, litewskiej i niemieckiej. Spędziłem jakiś czas w Czechach i tam gdzie mieszkałem była spora płytoteka, a zawsze mnie to bardzo interesowało: kulturowo, literacko, muzycznie. Okazało się, że to, co wiem o muzyce czeskiej, to jest tylko ułamek bardzo ciekawej sceny rockowej, eksperymentalnej, jazzowej, współczesnej muzyki, że spokojnie można przez parę lat studiować tylko muzykę z Pragi albo z Brna. Gdybyśmy mieli więcej styczności z otwartymi koncertami, żeby więcej przyjeżdżało zespołów z Litwy, Białorusi, Ukrainy, Słowacji, Czech, wtedy następowałaby realna wymiana, słuchalibyśmy rzeczy zupełnie świeżych. To jest kwestia pewnego rodzaju modelu kultury.
W Polsce istnieje cała masa festiwali muzycznych, czy tam nie odbywa się taka wymiana?
Program większości wielkich festiwali, nawet tych stawiających nie na mainstream, jest przede wszystkim zbudowany na tym, co jest znane, lubiane, powszechnie cenione, a cały margines rzeczy zupełnie nowych jest bardzo mały. Kultura festiwalu jest kulturą powtórzenia tego, co się sprawdziło. A jestem przekonany, że dla organizatorów nie byłoby nic ryzykownego żeby pokazać coś zupełnie nowego. Festiwale pokazywałyby nowe tendencje i takie festiwale na świecie są. Wydarzenia muzyczne dzielą się na te, które w sposób odważny budują program i potrafią pokrzyżować elementy bardzo znane i popularne z tymi, które są mało znane, i takie, które stosują politykę zachowawczą, to znaczy, że one rzeczywiście gromadzą dużo ludzi, mają dobry program, ale nie pełni funkcji odkrywcy. Skoro festiwale prezentują tylko to, co popularne i znane, to gdzie ludzie mają poznawać konteksty albo nowe rzeczy?
Trochę pomaga w tym czytanie dobrych książek. Wydałeś razem z Marcinem Różycem Dźwięki i Szwy. Jaka była koncepcja tej książki?
Najważniejsze dla mnie było, żeby teksty były krótkie; żeby nie posługiwać się mową specjalistyczną związaną ze środowiskiem muzyków albo muzykologów. Chciałem pokazać muzykę jako część kultury z pewnej antropologicznej perspektywy, podkreślić powiązania, że pewne zjawiska społeczne, zmiany, nie wynikają z pustki. Ma to dać poczucie, że eksperyment w muzyce trwa ciągle i nie jest to skończony etap. Muzyka cały czas się rozwija i w tym biorą udział wszystkie gatunki. To jest nieustanna praca z formą, z tradycją i szukanie jakiegoś klucza dla siebie. Język muzyki coraz bardziej się indywidualizuje. Dziś żeby udowodnić, że umiesz komponować, nie musisz umieć grać w jakimś konkretnym stylu, możesz grać zupełnie coś swojego. Oczywiście to skąd to wynika już jest kwestią twórcy, natomiast nie chodzi o to, że musisz usankcjonować ten język.
Co Ty chcesz powiedzieć swoją muzyką?
I tu pojawia się pytanie, czy można przełożyć na język koncepcje dźwiękowe. Mnie jakiś czas temu wydawało się, że wiem, co chcę powiedzieć, teraz nie do końca. Coraz bardziej interesują mnie relacje między dźwiękami, ale też wpływ mojej muzyki na życie ludzi. Natomiast muzyka nie jest wypełniona zamkniętą treścią. Nie jest tak, że albo to odczytasz albo nie. Mam czasami swoje odesłania, wątki, tropy w tytułach, w użyciu konkretnego materiału, ale nie chcę mówić wprost, co chciałem powiedzieć, bo w tym momencie perspektywa muzyki staje się paradoksalnie zmniejszona, jak i siła rażenia, i możliwości odbiorcze. Każdy człowiek dysponuje różnym aparatem odbiorczym i dla każdego to może brzmieć inaczej. Ja raczej emituję dźwięki, jak emiter (śmiech).
Idąc na ten wywiad słuchałem wywiadu z Pawłem Szymańskim, który powiedział, że kompozycja wcale nie musi być dialogiem. Nie chodzi o to, żeby ktoś to zrozumiał, a tylko o kontemplację obiektu. Bardzo mi to odpowiada. Możemy obserwować świat, otwierać się na piękno, które widzimy i w taki sam sposób muzyka może być rodzajem obiektu przestrzennego. Nie musimy mówić o formie i znać wszystkie intencje kompozytora, tylko oddawać się kontemplacji jakiegoś piękna, które się uaktywniło w dźwiękach. Może nawet jest tak, że kompozycja jest częścią przyrody, tak jak my jesteśmy częścią przyrody, czyli wytwory ludzkiej pracy intelektualnej i nie tylko mogą też stanowić część przyrody. Takie postawienie muzyki w bardzo szerokim kontekście wydaje mi się bardzo ciekawe.
Jaki Twój ulubiony dźwięk.
Spoza skali, zdecydowanie.
Czy są jakieś dzieła sztuki, książki, które Ciebie zmieniły?
Oj tak, dużo. Hieronim Bosch, ale też Jackson Pollock. Jack Kerouac. Miles Davis, Big Black i setki przesłuchanych kaset i płyt. Dużo filmów.
Kim chciałbyś być gdybyś nie byłbyś związany z muzyką?
Może podróżnikiem.
Wyobraź sytuację: przybywasz na obcą planetę, której mieszkańcy nigdy nie słyszeli muzyki. Masz tylko jedną możliwość na zagranie wybranej kompozycji. Co byłby to za utwór?
To niewykonalne. Mógłbym zagrać Kind of Blue Davisa, ale też Cztery pory roku, czy jakąś fugę Bacha a może właśnie 4’33 Cage’a.
Jaka jest Twoja misja?
Muzyka łagodzi obyczaje i bardzo w to wierzę. Ludzie dzięki słuchaniu muzyki stają się lepsi.
Dziękujemy za rozmowę!
Dowiedzieć się więcej o twórczości emitera : http://www.emiter.org/