Momentami taki niemy okrzyk był wydawany przez przypadkowych przechodniów wpadających do Absurdalnej bez świadomości, że 3 marca beforem zapowiadano kolejna edycję JazzArtu. Szanowni Państwo, nie ma się czego bać. To tylko jazz.
Jazz w wykonaniu trójki ludzi, którzy wyglądają jakby byli przed wyborem liceum, był niesamowitym wydarzeniem. LABtrio przyjechało do nas z Belgii w trakcie świętowania 10-lecia (jak to?!) istnienia zespołu. Co zaprezentowali na scenie? Totalny luz i kontrolowaną (bo pełną profesjonalizmu i opanowania) zabawę muzyką. Żarty, uśmiechy, znaczące spojrzenia wymieniane między członkami tria budowały napięcie. Stanowiło to idealną komunikację muzyczną, doskonały time i szalony hip-hopowy groove.
Miejscami brzmienie zespołu przypominało kultowych The Bad Plus, miejscami słynnego Glaspera, ale muzycy przeprowadzają własne eksperymenty z rytmami, formami i stylami muzycznymi, i niewątpliwe już znaleźli swoją formułę na unikatowy sound.
LABtrio podzieliło koncert na dwie części z kwadransem na ochłonięcie. Można było usłyszeć Bacha, She is a maniac Flashdance, utwory z najnowszej płyty “Nature City”. Na bis muzycy zagrali piosenkę Ushera U remind me, która nieoczekiwanie, ale jednocześnie bardzo naturalnie, jak to jest w przypadku prawdziwej jazzowej magii, przekształciła się w znany standard My Favorite Things. Po koncercie manager zespołu zdradził nam, że ta kompozycja nie pojawiła się bez powodu. Zespół przygotowuje się do festiwalu, w trakcie którego zagra także amerykański wokalista. Usher na pewno będzie zachwycony kompozycją. Nie wątpimy w to.
Czekamy na ich powrót do Polski.